sobota, 30 stycznia 2016

Kwieciste poduchy - DIY

 Będąc jeszcze pod wrażeniem, jakie wywarły na mnie odnowione babcine krzesła, zupełnie spontanicznie pojawił się pomysł na poduchy, które by nieco ogrzały "siedzenie" i zarazem dodały temu miejscu odrobinę dziecinnego charakteru. Patrząc na pokój Marysi, stwierdzam, że jest w stylu babci piernik, a nie różowej dziesięciolatki. Myślałam, że ów etap zamknęłyśmy jakieś pięć lat temu, a tu coraz częściej słyszę o tęsknocie za różykiem. Więc żywię obawy, że róż niebawem zagości lub co gorsza, znów zdominuje Marysiny świat. No cóż, Marysia rządzi :)


Pierwsza robiła się aż cały tydzień, bo zwyczajnie nie miałam do niej cierpliwości. Druga natomiast powstała w 45 minut - sobota zobowiązuje....




 








piątek, 22 stycznia 2016

Jegomość

A któż to wpadł dzisiaj na kawkę? Medyk jakiś, czarodziej czy car we własnej osobie? 
Pamiętacie rosyjskie bajki, które z taką namiętnością oglądałam, będąc małym brzdącem? Utkwiła mi w pamięci ta różnorodność strojów, które wydawały mi się wtedy, tak egzotyczne. Nic dziwnego, że w przypadku tego "dziada" cena nie grała roli, już tak mam...miłość od pierwszego wejrzenia, zbieracze wiedzą o czym mowa ;)
 Nie miałam pomysłu na miejsce dla niego, bo jest nadzwyczaj dużą marionetką, mierzy ponad metr i waży z pięć kilogramów. U Marysi w pokoju stoi już kilka gadżetów retro, więc stwierdziłam, że kolejny będzie miał wyśmienite towarzystwo i trafiłam, pasuje jak ta lala.










sobota, 16 stycznia 2016

Z domowych wykopalisk

 To zaskakujące, że przedmioty o które zazwyczaj się potykałam, nie zwracając na nie zupełnie uwagi w pewnym momencie przypominają o swoim istnieniu. To my mamy takie krzesła?! A ten stół, to skąd się tu wziął? Uśmiecham się na myśl, że jeszcze niedawno chciałam wyrzucić nasz pierwszy wspólny fotel, a teraz po tylu latach zapałałam miłością do niego. Potwierdza się fakt, że do niektórych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć. 
Oczywiście, komplet od razu zagościł w naszym domu, a stałe miejsce znalazł w Marysi pokoju. 
Jak wyszło? Zobaczcie sami ;)


Zapewne, nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się takiego wyzwania. Ja uwielbiam ten dreszczyk niepewności, uda się (?), czy cała praca pójdzie na marne...






Nam się podoba, komplet wniósł odrobinę ciepła i stylu do którego Marysia już zdołała przywyknąć.









sobota, 9 stycznia 2016

Bibułowe kwiaty

  Bardzo pracowicie rozpoczęłam ten rok i mam nadzieję, że takim pozostanie, bo gratów czekających na nowe życie jest już kilka, a przecież w między czasie całe mnóstwo innych prac do wykonania o obowiązkach nie wspominając.
  Już niedługo dziesiąte urodziny Marysi, więc dziś skupiłyśmy się głównie na wcielaniu w życie pomysłu przystrojenia pokoju kwiatami. Chyba każda mama dziewczynki już przerobiła lub dopiero przerobi bibułowe pompony, przyszła pora i na mnie. Sposobów ich wykonywania jest kilka, my wybrałyśmy najprostszy z nich. 


Każdy kwiat to jedna rolka bibuły, standardowa szerokość to 250x40 cm. Jak się później okazało, żadna z kupionych nie była wymiarowa, brakowało po kilka centymetrów.


Rozwijamy rolkę i składamy na pięć równych kawałków, po czym rozcinamy boki, by utworzyły prostokąty 50x40 cm.


 Składamy dłuższy bok na pół, w ten sposób powstaje prostokąt 25x40 cm. Rozcinamy wzdłuż zagięcia.


Z dłuższego boku tworzymy harmonijkę,


wyznaczamy jej środek. Po obu stronach robimy niewielkie rozcięcie, by w trakcie rozkładania, papier się nie podarł.

 Przewiązujemy drucikiem i przywiązujemy do niego tasiemkę na której kwiat zawiśnie.

  
Krawędzie po obu stronach mocno zaokrąglamy.


 I najbardziej stresujący moment przedsięwzięcia, oddzielanie poszczególnych warstw od siebie. Niestety trzeba wykazać się niezwykłą delikatnością, której mi zabrakło. Kilka rozdarłam, na szczęście w gąszczu płatków nie widać.


 Zrobiłyśmy dziesięć sztuk, przyznam że mogłoby być ich o kilka więcej, ale dla mnie rozdział dziergania papierowych kwiatów został już kategorycznie zamknięty. Nigdy więcej, wolę młotek i wiertarkę.






niedziela, 3 stycznia 2016

Owocowy deser lodowy

- Mamusiu, zjadłabym coś słodkiego... Powtarza to zdanie, odkąd nauczyła się mówić, zapewne kolejne po mamusia i tatuś.
- A co byś Kiciu zjadła, zapytałam troskliwie, wiedząc, że poświąteczna nadwaga spowija moją niegdyś talię.
- Cokolwiek, podsunęła książkę dla niewymagających.
- To !


Żeby zrobić szybkie TO, nie potrzebujemy wyszukanych składników. Jest to prosty przepis i zarazem bardzo kaloryczny deser. Polecamy !

Składniki:
2 śmietany 30% (u mnie 2 x 330ml)
2 szklanki jagód, lub każde inne dostępne owoce
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki cukru trzcinowego
1 cytryna
biszkopciki

1 szklankę jagód blendujemy  z cukrem pudrem i 1/2 soku z cytryny.


Śmietanę ubijamy na sztywno, po czym mieszamy ze zmiksowanymi jagodami.



Na dno foremki wykładamy biszkopty, które później wchłoną gorącą polewę. Można też dla kontrastu użyć malin lub innych drobnych owoców.


 Zapomniałam dodać, że to deser lodowy ? Tak więc na dwie godziny do zamrażarki.


W między czasie przygotowujemy polewę; 1 szklanka jagód, 1/2 szklanki cukru trzcinowego i sok z połówki cytryny.


 Po dwóch godzinach mamy taki oto...pasztet :)


Polewamy gorącą polewą i staramy się nie ubrudzić wszystkiego wokół jagodami. Smacznego i powodzenia !