Oczko wodne - pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, dziedzicząc jeszcze niczym nie przypominający ogród, wtedy zarośnięty iglakami zagajnik. Od tego czasu minęły chyba cztery lata, oczko czy raczej sadzawka, oczywiście jest i nie przysparzało do tegorocznej zimy żadnych problemów, do momentu kiedy to Marysia zapragnęła dostarczyć rybom nieco tlenu, rozbijając gruby lód szpadlem. W ten sposób powstała nasza pierwsza dziura, która spowodowała znaczny spadek wody, a że stało się to w zimie, stan ten trwał niestety do dziś.
Kompletnie nie miałam pomysłu jak się do tego zabrać, na szczęście wszelkie kryzysowe sytuacje ratują fora internetowe, które ociekają od wszelakich pomysłów na reanimację. A zatem: łatka, klej - żadna filozofia.
Miejsce przygotowane do klejenia czyścimy z zabrudzeń, przecieramy drobnym papierem ściernym i przemywamy acetonem. Łatki dla pewności przykleiłam z obydwóch stron. Przy okazji wzmocniłam stopnie, które się osunęły i wyczyściłam otaczające oczko kamienie. Razem sześć godzin, cudownej, samotnej pracy. Oczko - jak nowe ;)
A już niebawem....;)
Oj jak ja Ci zazdroszczę tego oczka :/.Były plany aby zrobić i na planach się skończyło :)a teraz w miejscu gdzie miało być stoi garaż :) dobrze,że chociaż ładnie się wkomponował:)pozdrawiam serdecznie Lidka
OdpowiedzUsuńOczko wodne świetna sprawa, szczególnie jak się pojawią w nim rybki.
OdpowiedzUsuńTeż mamy oczko wodne od kilku lat, a w tym roku planujemy wykopanie drugiego ;) Jest to świetna sprawa, uwielbiam położyć się w niedzielę na leżaku i patrzeć na wodę, na kolorowe rybki i cudne kwiaty wokół ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zapraszam do mnie: http://ogrodekzaoknem.blogspot.com/
PS: Obserwuję i liczę na rewanż