W końcu wracam, po urlopie i intensywnym tygodniu, spędzonym z dwójką dzieciaków. Tydzień temu bawiła u nas, moja pięcioletnia siostrzenica Zuzia, a w tym wysłałam na wymianę moją Marysię. Już zapomniałam jak to jest, mieć w domu ciągły harmider i niemałe zamieszanie. Teraz siedzimy jak te kwoki, same ( ja i mój Joreczek-Luna), mąż w pracy, a wieczory długie.
Nie ma tego złego... jakiś czas temu, kupiłam kwietnik, za złotówkę(!). Mocno zniszczony, na szczęście nie miało to żadnego wpływu, na jego teraźniejszy wygląd. Poirytowana nudą, zniosłam z drewutni wszystkie potrzebne przybory i w trzy dni wyrzeźbiłam trzy świeczniki.
- Co widzisz ? Spytałam mojego męża, z pożałowaniem patrzącego, na jeszcze nierozebrany kwietnik. Myślałam, że go zaskoczę mówiąc, że to świecznik. Niestety, jak zawsze zabawny, odparł:
- Znając ciebie, to zapewne konstruujesz jakiś pojazd, śmigło już przecież masz... Do dziś nie może mi wybaczyć tego, że zawisło w salonie :)
Tak więc, po zdemontowaniu kwietnika odcięłam z górnej części odstający kawałek drewna. W bardzo prosty sposób, powstały trzy świeczniki, najwyższy ma 70 cm, najniższy 40. Po dokładnym oczyszczeniu z zabrudzeń i tłuszczu, pomalowałam: pierwszy raz na szaro, drugi na biało. Najwięcej zabawy było z "tarciem", ponieważ farba za nic nie chciała odkleić się od drewnianej powierzchni. Na koniec wbiłam metalowy pręt, stanowiący stelaż dla świecy. I gotowe, trzy świeczniki za złotówkę :)
Dla podstawy z kwietnika, też znalazłam nową rolę, teraz udaje, że jest stojakiem na donicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz